Tym razem opowiem Wam o tym, czego się nie spodziewałam w Japonii. Przed wami 9 rzeczy, które zaskoczyły mnie w Kraju Kwitniącej Wiśni.
Japonia to kulturowo, architektonicznie, a obecnie także elektronicznie inny świat. Tak inny i daleki geograficznie od naszego kraju, że niewielu ludzi jeździ tam w celach turystycznych, w porównaniu np. do Tajlandii czy pełnego niespodzianek Pekinu w Chinach. Japonię mogłam sobie wyobrazić głównie poprzez anime i mangę, ponieważ najlepsze japońskie filmy odnoszą się raczej do samurajskiej przeszłości Kraju Kwitnącej Wiśni. Dużo wiedzy czerpałam też z książek i relacji podróżników zamieszczanych w Internecie, ale nadal obraz, który wykreowałam sobie w głowie, znacząco różnił się od tego, co zobaczyłam. Jest parę rzeczy, które mnie zaskoczyły podczas zwiedzania… Jesteście ciekawi, jakie to rzeczy? Zapraszam do tekstu poniżej 🙂 (Spis stworzony na podstawie doświadczeń z Tokio)Fot 1. Agnieszka Kłos | Fosa otaczająca pałac i ogrody cesarskie
Tokio jako jedno z największych i najbardziej rozwiniętych miast na świecie jawiło mi się jak każda stolica w Europie: pełne samochodów, spalin, hałasu i stresu związanego z przemieszczaniem się przez ulice. Ogromne było moje zaskoczenie, gdy zobaczyłam ruch tokijski, który można przyrównać do kilku samochodów na krzyż przejeżdżających przez moje osiedle, które znajduje się daleko poza centrum Łodzi. W Tokio naprawdę prawie nie ma samochodów osobowych, jeżdżą tylko autobusy, taksówki, karetki, policja, wozy dostawcze.
Fot 2. Agnieszka Kłos | „Tłok” na największym skrzyżowaniu Shibuya
Wynika to zapewne ze znakomicie rozwiniętego metra, którym można się dostać do każdej dzielnicy miasta, i drogiego paliwa, a także dbałości Japończyków o czyste powietrze. Zabawny aspekt tego jest taki, że mało poważnie wyglądają panowie w garniturach jeżdżący na rowerze, a powiedzenie „najbardziej zatłoczone ulice” nabiera kompletnie innego znaczenia (bardziej ludzkiego) 🙂 Dzięki temu najciekawsze miejsca w Tokio możemy zwiedzić w ciszy i spokoju, czerpiąc jak najwięcej z naszej podróży.Fot 3. Agnieszka Kłos | Centrum dzielnicy jest naprawdę zatłoczone, ale jedynie ludźmi
Obowiązkowym punktem każdego wyjazdu jest poznanie danego kraju od strony kuchni, jednak trudno jest cokolwiek wybrać z menu, gdy nie ma się pojęcia, czym dana potrawa jest. Japończycy wykorzystali to, że ludzie „jedzą oczami”, i w większości restauracji jeszcze przed wejściem można zobaczyć plastikowe repliki tego, co jest dostępne w karcie, razem z podaną ceną. I faktycznie, było to bardzo pomocne, szczególnie przy wyborze deserów, które wyglądały przecudnie.
Fot 3. Agnieszka Kłos | Replika menu przed obiektami gastronomicznymi
Tym razem Japończycy pomyśleli o mieszkańcach i turystach, którym w każdym momencie może zachcieć się pić, a sklep jest oddalony o x km drogi. Na każdym kroku, dosłownie co parędziesiąt, w najgorszym wypadku co paręset metrów poustawiane są automaty z napojami na monety. Mają one różne wzory i można w nich kupić różne napoje: wodę, colę, herbatę, fantę. Dzięki temu, spacerując po mieście, nigdy nie musiałam się martwić o znalezienie sklepu. Zaskoczeniem jest to, że ceny nie są konkurencyjne. W poszczególnych automatach cena coli czy fanty może się różnić nawet o parę złotych.
Fot 4. Agnieszka Kłos | Automaty z zimnymi i ciepłymi napojami
#4 Bez gotówki ani rusz
O tym, że Japonia faktycznie jest „gotówkowa”, przekonałam się ostatniego dnia, gdy zabrakło mi pieniędzy, a z bankomatu mogłam wyciągnąć minimalnie 10 000 jenów (ok. 350 zł).
Przed przyjazdem naczytałam się o tym, jak to w Japonii można płacić tylko gotówką, a jak można płacić kartą, to nikt o tym nie wie, bo nie widzi się nikogo z kolejki, kto miałby chociaż kartę w ręce. Faktycznie, to prawda, przez 3 tygodnie nie spotkałam nikogo, kto przede mną płaciłby kartą. Sama byłam do tego zmuszona ostatniego dnia. Nie zjadłam wtedy ramenu w mojej ulubionej restauracji, nie kupiłam kitkata o smaku zielonej herbaty, nie mogłam kupić nic w Daiso, ponieważ też nie mieli terminali. Ogólnie mój ostatni dzień był bardzo ubogi. Zjadłam zestaw w McDonaldzie i wypiłam kawę ze Starbucksa, a żeby dojechać na lotnisko, musiałam kombinować z biletem internetowym na autokar, ponieważ – jak już pewnie się domyślacie – za przejazd lokalnym pociągiem nie można płacić kartą. Tak że z tą kartą to nie są żadne legendy 🙂 Na pocieszenie dodam, że w moim ulubionym supermarkecie 7/11 na szczęście była opcja płatności kartą.
Fot 5. Agnieszka Kłos | Targ przy świątyni Senso-ji
Różne źródła podają, że Japończycy to bardzo introwertyczny naród. Lubią spędzać czas samemu, a negatywną konsekwencją zbyt częstej samotności są liczne samobójstwa, oderwanie od rzeczywistości i mała dzietność, która wpływa źle na demografię. Ja jako rasowy introwertyk czułam się tam niesamowicie. Nikt nie zaczepiał, nikt nie podchodził i nie zagadywał, chociaż ewidentnie wyglądam inaczej niż miejscowi. Było to zupełnie inne podejście od tego, którego doświadczyłam w Tajlandii czy Malezji. Dowodem na introwertyczne podejście Japończyków są szczegóły w zabudowie. Pojedyncze ławki w parkach, pojedyncze ruchome schody czy pojedyncze miejsca w restauracjach są na porządku dziennym 🙂
Fot 6. Agnieszka Kłos | Introwertyczny szczegół, który cieszy introwertyka
Tak jak wspomniałam już w poprzednim tekście, Japonia stworzyła coś, co dla mnie jest genialne i niesamowicie ułatwia życie osobom poruszającym się po mieście. W Tokio płaci się nie za czasowy bilet, ale za odcinek drogi. Na ścianie nad automatami wisi zawsze mapa, na której zaznaczona jest obecna stacja i dalsze stacje z podaną ceną. Wystarczy sprawdzić, ile kosztuje nasza stacja docelowa, i zapłacić za nią w automacie. I teraz uwaga: gdyby się zdarzyło, że się pomyliliśmy i przejechaliśmy naszą stację, można po prostu przejść schodami na drugą stronę i się wrócić. Gdyby się zdarzyło, że się rozmyśliliśmy i chcemy wysiąść na dalszej stacji lub pomyliliśmy się z ceną, patrząc na mapę, nie ma problemu! Przy wyjściu bramki dają nam znać, że coś jest nie tak, podchodzimy do specjalnego automatu wyrównującego opłaty, wkładamy bilet, automat mówi nam, ile musimy dopłacić, dopłacamy i voilà – możemy wyjść. Bez żadnego mandatu, bez kontaktu z obsługą metra 🙂
Fot 7. Agnieszka Kłos | Automat wyrównujący opłaty za bilety komunikacyjne
I to naprawdę mnie zaskoczyło. W ogromnym mieście, jakim jest Tokio, nie ma na ulicy koszy na śmieci. Mogłoby się wydawać, że następstwem tego jest brud i śmieci na ulicach – nic bardziej mylnego. Jest czyściej niż w każdej europejskiej stolicy, którą dotąd zwiedziłam. Nie raz i nie dwa nosiłam przez cały dzień śmieci w plecaku, żeby móc je potem wyrzucić w hostelu. Jedyne miejsca, gdzie występują kosze, to parki i ogrody. Wynika to pewnie z wysokiej świadomości Japończyków o dbałość o środowisko. Każdy jest odpowiedzialny za to, ile śmieci naprodukuje, i musi sobie potem sam z tym poradzić.
Fot 8 Agnieszka Kłos | Zakaz palenia na ulicy
A teraz to, co mnie zaskoczyło, jeśli chodzi o napoje, które można kupić w sklepie. Wszyscy znamy lodówki, w których trzymane są kawy w butelkach czy inne wyroby mleczne typu müller.
Japonia poszła o krok dalej i obok lodówki, która chłodzi, stoi „lodówka”, która grzeje. Dzięki temu można kupić ciepłą herbatę (to jest Japonia, więc również zieloną, czerwoną, białą, z mlekiem) czy kawę w butelce.
Fot 9. Agnieszka Kłos | Widok ze świątyni Kiyomizu-dera w Kioto
A może Was coś innego zaskoczyło w Japonii? Piszcie w komentarzach, co to było 🙂